"Paganini szermierki" - wspominają wielcy szermierze

Wojciech Zabłocki
, dwukrotny drużynowy wicemistrz olimpijski w szabli, czterokrotny drużynowy mistrz świata, 
wielokrotny mistrz Polski, kolega z drużyny Jerzego Pawłowskiego
 :
"Jerzego znałem od z górą 55 lat. Na wszystkich meczach, turniejach wyjazdowych spaliśmy zawsze w jednym pokoju. Byliśmy 
naprawdę blisko. To był fenomenalny szablista. Szybkość, koordynację i technikę miał chyba najlepszą na świecie. Oprócz sukcesów 
indywidualnych był niezwykle skuteczny w drużynie i często wygrywał w decydujących momentach. 
W pamięci utkwiły mi dwa turnieje z jego udziałem. W 1959 roku podczas mistrzostw świata w Budapeszcie przełamaliśmy 
hegemonię Węgrów. Jurek wyszedł do decydującego pojedynku z Karpatim. Musiał zadać co najmniej 2 trafienia, abyśmy zdobyli 
złoto. Zadał 3. Cztery lata później, podczas mistrzostw świata w Gdańsku przy idealnym remisie z ZSRR, aby wyłonić zwycięzcę, 
trzeba było dodatkowej walki, do której stanął właśnie Jurek. I oczywiście wygrał, a my mogliśmy się cieszyć z tytułu mistrzowskiego.
Pod koniec życia trening szermierczy sprawiał mu trudność z powodu kłopotów z biodrem. Jeszcze na kilka dni przed śmiercią Jurka 
radziłem mu, aby podobnie jak ja poddał się nowatorskiemu zabiegowi, który umożliwiłby mu trening. Powiedzieliśmy sobie wtedy, 
że może się niebawem spotkamy na planszy. Niestety,  już się nie spotkamy... "


Andrzej Piątkowski, dwukrotny drużynowy wicemistrz olimpijski w szabli, czterokrotny drużynowy mistrz świata, 
mistrz Polski, kolega Jerzego Pawłowskiego z drużyny:
"Takich wspaniałych szermierzy, o tak niesamowitej intuicji, mających można powiedzieć komputer w głowie widziałem w swoim 
życiu tylko dwóch. Jednym był słynny Pierre Jongueres d'Oriola, a drugim właśnie Jerzy Pawłowski. Idealnie odczytując zamiary prze-
ciwnika potrafił je uprzedzić.  To symulował zagrożenie, i zwodząc w ten sposób rywala wykorzystywał sytuację na swoja korzyść, 
to dawał mu złudzenie przewagi, co również gubiło adwersarza. Przekonałem się o tym nie raz na własnej skórze, nie mogąc z nim 
wygrać. Jeśli walczyło się z Jerzym, przygotowując dokładnie każdą akcję, to było się skazanym na porażkę. On z góry wiedział, 
co się zrobi. Trzeba było stosować wobec niego błyskotliwa improwizację lub podstęp. Kiedyś w półfinale turnieju pozwoliłem 
mu wygrać 5:0 i tak go to uśpiło, że kiedy spotkaliśmy się w finale wygrałem 4:1. Ale najczęściej to on był górą. Kiedy w 1968 roku 
skończyłem karierę, Jerzy walczył nadal"


Witold Woyda, dwukrotny mistrz olimpijski we florecie, wielokrotny mistrz Polski:
"Kiedy zaczynałem treningi szermiercze, Jurek Pawłowski był dla mnie idolem i mogę powiedzieć, że jego sukcesy, o których było 
głośno, sprawiały, że miałem ochotę trenować i robiłem postępy. Kiedy teraz patrzę wstecz z perspektywy jego i własnej kariery, 
to widzę go jako Paganiniego szermierki. Tak fantastycznej techniki, pracy nóg, elegancji na planszy nie prezentował nikt. Na jego 
pojedynki chodziło się patrzeć, jak do filharmonii słuchać jakiegoś wspaniałego koncertu. Nawet kiedy byliśmy zmęczeni swoimi 
walkami, wiedząc, że  "Paweł"  walczy w półfinale czy finale, chodziliśmy go podziwiać, bo to zawsze było coś wspaniałego. 
On był po prostu fenomenalny." 

                                                                                                                                                  
Zanotował dnia 12 stycznia 2005 roku - Tomasz Malanowski