| | | WIADOMOŚCI KWIETNIA 2024 | |
| | | REKLAMA REKLAMA REKLAMA REKLAMA REKLAMA REKLAMA REKLAMAREKLAMA REKLAMA REKLAMA REKLAMA REKLAMA REKLAMA REKLAMA | |
|
Szermierze dobijają się do bram Londynu
O systemie kwalifikacji olimpijskich możnaby pisać długo i namiętnie. Tekstu byłoby pewnie mniej po usunięciu z niego wszystkich niecenzuralnych słów, które cisną się na usta (a właściwie pod palce), ale nadal byłoby to dziełko całkiem obszerne. Monstrum, jakie zostało stworzone pospołu przez FIE i MKOL, straszy przesadną poprawnością polityczną, nie zawsze jasnymi zasadami i po prostu jawną niesprawiedliwością. Nie czas jednak na marudzenie, bo jest okazja do tego, żeby się cieszyć. A właściwie jest takich okazji sześć.
Jako pierwsza zameldowała się w ekipie olimpijskiej Aleksandra Socha. Nie był to dla niej łatwy sezon i zwłaszcza pod koniec okazał się bardzo nerwowy. Po świetnym początku i drugim miejscu z Bolonii przyszła posucha i już do końca nie udało się naszej reprezentantce awansować do ósemki na turnieju pucharu świata. Happy end, weselisko i trzecią w karierze nominację olimpijską zapewnił jej wspaniały występ na mistrzostwach Europy w Sheffield.
Srebrny medal, który tam zdobyła był jej pierwszym od czasów mistrzostw świata w Hawanie, w 2003 roku, a do tego dał jej niezbędne punkty na liście FIE. Sprawiły one, że rywalki za plecami musiałyby się spisać dużo lepiej, żeby Olę wyprzedzić. Trzeba przyznać, że miały po temu znakomitą okazję. W ostatnich trzech turniejach PŚ polska szablistka nie przebiła się do 1/16 finału. Problemy z plecami i gorsza forma sprawiły, że w Londynie, Antalii i Moskwie zdobyła w sumie tylko trzy punkty. Na szczęście przewaga nad konkurentkami została utrzymana i już niedługo przyjdzie jej znów rywalizować o olimpijskie laury. Wielkie brawa!
Szansę na igrzyska miała także Bogna Jóźwiak. Niestety poznaniance zabrakło punktów, a nawet zabrakło jej punktów dwa razy. Co to oznacza? Ano po pierwsze, by wyprzedzić na liście Francuzkę Perrus, „Bodzia” musiała ich uzbierać o piętnaście więcej. Po drugie zakwalifikowałaby się tylko w przypadku, gdyby Aleksandra Socha znalazła się w pierwszej dwunastce listy olimpijskiej. Tak się jednak nie stało, a zabrakło zaledwie jednego punktu.
A teraz mała, choć nie za bardzo śmieszna dykteryjka. Ostateczne rozstrzygnięcia w Moskwie jeszcze nie zapadły, gdy na planszę do walki z Chinką Chen wychodziła Bogna Jóźwiak. W tym momencie Polka walczyła jeszcze o miejsce na igrzyskach z Ukrainką Żownir i Francuzką Perrus. Dlatego ze zdziwieniem można było przyjąć fakt, że pojedynek chińsko-polski sędziował sędzia ukraiński. Fakt – regulamin nie przewiduje takiej sytuacji i nie była ona nieprzepisowa. Delegat FIE powinien jednak na takie zbieżności zwracać uwagę, bo jeśli walka kończy się „na styk”, a arbiter podejmuje przy tym kilka kontrowersyjnych decyzji, to pozostaje po tym absmak. A na igrzyska pojedzie w końcu Perrus.
W Londynie będziemy mieli jednak jeszcze jeden polski akcent. Jako ostatnia z pierwszej dwunastki rankingu światowego, po zajęciu dwunastego miejsca w Moskwie zakwalifikowała się Dagmara Woźniak. To Polka z urodzenia, która wyjechała do Stanów Zjednoczonych w wieku dziewięciu lat i tam rozpoczęła treningi w Polish-American Fencing School w New Jersey pod okiem trenera Janusza Młynka. Do walki o medale stanie u boku samej Mariel Zagunis. Gratulujacje!
Spokojnie przebiegał proces kwalifikacji olimpijskiej polskich florecistek, a ich awans sponsorowała liczba „4”. Tylko dwukrotnie – w Sheffield i Tauberbischofsheim – podopieczne Longina Szmita nie zajęły w zawodach czwartego miejsca. Wspaniale by było gdyby w Londynie powtórzyły co najmniej wynik z Wirtembergii (3 miejsce), chociaż łatwo nie będzie. Stawka, oprócz dominujących jak zwykle Włoszek, jest wyrównana, a przecież i włoskie mistrzynie Europy nie mogą wygrywać wiecznie. Awans polskiej drużyny oznacza również, że w turnieju indywidualnym wystartują trzy Polki. Najwyżej sklasyfikowane na liście światowej to: Sylwia Gruchała, Martyna Synoradzka i Małgorzata Wojtkowiak. Wydaje się, że są pewniakami do startu, ale na ostateczne decyzje trzeba jeszcze poczekać. Do rozstrzygnięcia pozostaje też kwestia zawodniczki rezerwowej. Przez drużynę przewijały się Magdalena Knop, Karolina Chlewińska, Katarzyna Kryczało i niezmordowana Anna Rybicka. Konkurencja jest duża i fechmistrz Szmit może się cieszyć, że ma w tym względzie problem bogactwa. Oby bogactwa zostały przywiezione również z Londynu.
Agata Christie, Arthur Conan Doyle, Alfred Hitchcock, Stephen King – gdyby tak wyglądała finałowa czwórka jakiegoś turnieju szpadowego i tak dostarczyła by nam mniej emocji i suspensu niż Magdalena Piekarska. Szpadzistka z Warszawy sezon miała dobry, chociaż w porównaniu z poprzednim nastąpił pewien regres. Dzięki punktom z Sydney (2 miejsce), z mistrzostw świata w Catanii (5 miejsce) i z Barcelony (3 miejsce) nie był to jednak regres duży. Spadek w rankingu FIE z trzeciego na ósme miejsce to przecież nie tragedia, ale w kontekście systemu kwalifikacji olimpijskiej nastręczył problemów i pokazał jak absurdalna może być sytuacja, kiedy ósma zawodniczka na świecie nie może być pewna występu na igrzyskach. Bo przecież nie była pewna nawet po zawodach indywidualnych, a jej nominacja zależała od występu poszczególnych ekip w turnieju drużynowym. Tak więc tym razem nie „Pieksa”, ale drużyny Ukrainy, Estonii, Niemiec i Rosji przyprawiały polskich kibiców o kolektywny zawał serca. Wszystko skończyło się dobrze i po raz pierwszy w historii zobaczymy polską szpadzistkę na igrzyskach olimpijskich! I przy okazji polecamy Magdę Polskiemu Komitetowi Olimpijskiemu jako chorążego (czy też, jak by zapewne wolała Pani minister Joanna Mucha – "chorążę") na ceremonię otwarcia.
Na kolejne rozstrzygnięcia w walce o igrzyska będziemy musieli poczekać do kwietnia, kiedy to rozegrają się kwalifikacje kontynentalne, czyli po prostu „dobijaki”. Chodzi konkretnie o turnieje męskie, bo żaden z naszych szermierzy nie wywalczył w ostatnim sezonie biletu do Londynu. Najbliżej tej sztuki był szpadzista Radosław Zawrotniak. Zabrakło dwunastu punktów, czyli w tym przypadku sześciu miejsc na liście FIE. Teraz będzie musiał wejść co najmniej do półfinału kwalifikacji kontynentalnych, a jego najgroźniejszymi przeciwnikami będą zapewne Dimitrij Karuczenko z Ukrainy, Węgier Gabor Boczko i Paweł Suchow z Rosji. Dużo więcej brakowało Adamowi Skrodzkiemu, który zasygnalizował bardzo dobrą formę na pucharze świata w Moskwie i miejmy nadzieję, że przeciwnicy tacy jak Jaime Marti (Hiszpania), Seep van Holsbeke (Belgia) i Dmitro Bojko (Ukraina) nie przeszkodzą mu w wywalczeniu olimpijskiej nominacji. Da mu ją awans do finału, czyli zajęcie jednego z dwóch przyznanych Europie miejsc. Nazwiska florecisty, który pojedzie na turniej eliminacyjny jeszcze nie znamy, ale według regulaminu zamieszczonego na stronie polskiego związku szermierczego powinien to byś ktoś z dwójki: Marcin Zawada i Radosław Glonek. W wewnętrznym rankingu kadry floretowej mają tyle samo punktów, przy czym w ostatnich pucharach świata lepiej punktował Zawada, a do tego w Paryżu pokonał Glonka w bezpośrednim pojedynku o szesnastkę. Niezależnie jednak od tego kto pojedzie, będzie musiał wejść do finału i poradzić sobie z przeciwnikami kalibru Izraelczyka Maora Hatoela, Sebastiaana Bortsta z Holandii, Rumuna Darabana czy Bojana Jovanovica z Chorwacji.
Nie widać żadnych przeciwwskazań by do pięciu Polek dołączyło na drodze do Londynu trzech Polaków. Przeciwnicy nie są łatwi, ale zdecydowanie do pokonania i wierzymy, że nieszczególnie udany dla polskiej szermierki sezon zakończy się pozytywnym akcentem i olimpijskimi emocjami. Igrzyska rządzą się własnymi prawami i czasem trudniej się na nie zakwalifikować, niż później zdobyć na nich medal.
Marek Malanowski
|
|
|
|