mi_fe_szelogo
pol_zw_szelogo_cd
WIADOMOŚCI  KWIETNIA  2024
mi_fe_szelogo_cd
REKLAMA        REKLAMA        REKLAMA        REKLAMA        REKLAMA        REKLAMA        REKLAMA
REKLAMA        REKLAMA        REKLAMA        REKLAMA        REKLAMA        REKLAMA        REKLAMA

Lata 2008-2021
KLASYFIKACJE
MISTRZOWIE OLIMPIJSCY
POLSCY MEDALIŚCI IO
MISTRZOWIE ŚWIATA
POLSCY MEDALIŚCI MŚ
MISTRZOWIE EUROPY
POLSCY MEDALIŚCI ME
MISTRZOSTWIE POLSKI
KLUBY SZERMIERCZE
AKADEMIA prof. Zbigniewa Czajkowskiego
Jerzy Pawłowski 1932-2005
GWIAZDA WITOLDA WOYDY
ARCHIWUM
LINKI
KONTAKT
BLOGI
KSIĄŻKI i DVD
Lata 2008 - 2018


Włoska fiesta u podnóży Etny
Katania ma bardzo długą i bogatą historię. Jak wiele innych miast w Italii
i na Sycylii została założona przez osadników greckich, a konkretnie przez kolonistów z eubejskiej polis – Chalkidy. Przez prawie dwadzieścia osiem stuleci swojego istnienia przeżyła liczne katastrofy: trzęsienia ziemi, erupcje wulkanu, najazdy Wandalów, Gotów, Normanów, a w końcu i turystów.
W tym roku miasto wzniesione u podnóży Etny gościło najlepszych szermierzy z całego świata. Można więc powiedzieć, że idzie ku lepszemu.
Mistrzostwa globu zawsze są imprezą wielce interesującą, a tym razem zyskały dodatkowy walor. Odegrały wielką rolę w podziale kwalifikacji olimpijskich. W sześciu turniejach indywidualnych wystartowało 888 zawodniczek i zawodników ze 104 krajów, wliczając w to tak egzotyczne
dla szermierki państwa jak Burundi, Wyspy Dziewicze, Tybet czy Sri Lanka. Podobnie jak w Paryżu medale zdobywało 13 reprezentacji, z tym,
że w miejsce Estonii, Japonii i (niestety) Polski, do klasyfikacji medalowej wskoczyły Białoruś, Holandia i Szwajcaria. Tabela nie została przeto wywrócona do góry nogami, ale można zauważyć, że stawka była w Katanii mniej wyrównana niż w stolicy Francji. Tytuły mistrzowskie powędrowały bowiem do pięciu krajów, a w zeszłym roku do dziewięciu. Prym w medalowych żniwach wiedli gospodarze imprezy – Włosi. Zdobyli ich aż jedenaście, w tym cztery złote. Tyle samo krążków z najcenniejszego kruszcu wywalczyli Rosjanie, ale do tego dołożyli tylko jeden brązowy. Dominacja Italii jest bezdyskusyjna, a tegoroczny rezultat jednym z najlepszych w paru ostatnich dziesięcioleciach. A przecież mogło być jeszcze lepiej...

Floretowa powtórka z rozrywki
Supremacja włoskich florecistek nie ulega wątpliwości już od wielu lat.
W dwudziestym pierwszym wieku na dziesięć tytułów zdobyły osiem. Ma się rozumieć, że na swojej ojczystej ziemi nie tylko chciały, ale musiały wzbogacić ten dorobek. Tak też się stało. Na tron powróciła największa gwiazda światowego floretu, Valentina Vezzali, która odebrała laur swojej koleżance
z drużyny Elisie Di Francisce. Zrobiła to, jak na mistrzynię przystało, w bezpośrednim pojedynku, w ścisłym finale. Skład podium w stosunku do zeszłego roku zmienił się bardzo nieznacznie, ale za to bardzo efektownie. Ariannę Errigo zastąpiła rewelacyjna Amerykanka Lee Kiefer. Siedemnastolatka urodzona w Cleveland już od roku pukała do bram floretowej elity. W Paryżu była osiemnasta, a w roku bieżącym zdobyła srebrne medale na MŚ juniorów i kadetów w Jordanii. Dokładając brąz wśród seniorek, już zapisała się w historii szermierki. Pytanie tylko czy zdoła rozwinąć się i utrzymać wysoki poziom w kolejnych sezonach. Wynik młodziutkiej Kiefer jest punktem wyjścia do analizy występu Polek. Z nią bowiem przegrała najwyżej sklasyfikowana polska florecistka – Martyna Synoradzka. Poznanianka odniosła życiowy sukces, ale zapewne i jej, i kibicom szkoda straconej szansy na medal (przypomnijmy, że w ćwierćfinale prowadziła już 11:7). Suma sumarum podopieczne Longina Szmita spisały się lepiej niż przed rokiem. Wszystkie zakwalifikowały się do 1/16 finału, co nie udało im się we Francji i tak jak tam, najlepsza z nich odpadła w walce o medal. Poprawa niewielka, cieszy dobra dyspozycja Synoradzkiej i całkiem niezła Anny Rybickiej, martwi gorszy występ Sylwii Gruchały, o którego potencjalnych przyczynach już pisaliśmy, i o których mówiła sama zawodniczka. Małgorzata Wojtkowiak ugrała co mogła, porażka z Corrine Maitrejean wstydu nie przynosi.

Ale to już było...
Sytuacja w żeńskiej szabli jest bardzo podobna do opisanej powyżej. Tutaj również podium zmieniło się tylko o jedno nazwisko, również zmieniła się mistrzyni, a Polki wypadły prawie identycznie jak przed rokiem. W przypadku Bogny Jóźwiak mogliśmy nawet zaobserwować deja vu. Jedenaste miejsce – jest. Porażka w 1/8 z Zofią Wieliką – jest. Tylko w zwycięstwie nad Xue Tan wyręczyła „Bodzię” koleżanka z drużyny, Irena Więckowska. Ona też popsuła ustalony w Paryżu porządek na podium. Wyeliminowała bowiem Olenę Chomrową, broniącą brązowego medalu. Nie wskoczyła jednak na jej miejsce, bo przegrała z Azerką Mikiną. Występ Katarzyny Kędziory okazał się raczej niemiłą niespodzianką. Sezon miała wszak bardzo udany, została niedawno mistrzynią kraju, można więc chyba było spodziewać się po niej nieco więcej niż 65 miejsca To samo trzeba powiedzieć o wyniku Aleksandry Sochy. Wiemy bardzo dobrze, że stać ją na wiele więcej i wierzymy, że w końcu się uda, ale fakt jest faktem – w Katanii było po prostu źle. Tym czasem hen, w górze turniejowej tabeli rozegrała się pasjonująca walka o złoto. Ostatecznie padło ono łupem Zofii Wielikiej, która przerwała świetną passę Mariel Zagunis. Amerykanka może sobie pluć w brodę, bo w finale prowadziła już 13:7. Na podium, ale stopień niżej, utrzymała się Olga Charłan, a do wielkiej trójki dołączyła tym razem rodaczka mistrzyni – Julia Gawriłowa. Rosja górą.

I nie wróci więcej
Miejmy nadzieję, że nie wróci, bo chcielibyśmy oglądać polskich szablistów w walce o medale. A przynajmniej w turnieju głównym. Marcin Koniusz, nasz sycylijski jedynak nie zdołał zakwalifikować się do 1/32 finału i już po eliminacjach mógł wracać do domu. Przegrał decydującą o tym walkę z młodą nadzieją szabli brytyjskiej – Jamesem Honeybonem, który oprócz niewątpliwego talentu posiada również sporą kolekcję kolczyków oraz zamiłowanie do krzykliwego obuwia. Na podium w pełnej glorii powrócili Włosi, w rosłych postaciach Aldo Montano i Luigiego Tarantino. Montano wywalczył swój pierwszy mistrzowski tytuł, wspaniale kontynuując tradycje rodzinne. Jego dziadek i ojciec też zdobywali złote medale. Tym samym niemłody już przecież Aldo (imię przekazywane z pokolenia, na pokolenie przynosi familii szczęście) przywrócił panowanie w szabli swojemu rodowi. Żeby to zrobić musiał pokonać najpierw poprzedniego mistrza – Woo Young Wona, a potem czempiona sprzed dwóch lat, Nicolasa Limbacha. Prawdziwie mistrzowskie mistrzostwo.

Szpadowe rewolucje (październikowe)
Spośród ubiegłorocznych finalistek tylko jednej udało się powtórzyć wynik z Paryża. A imię jej Magdalena Piekarska. Ponownie zajęła piąte miejsce, przyprawiając swoich kibiców o palpitacje serca, migotanie przedsionków i szczękościsk. „Pieksa”, zlituj się nad nami grzesznymi, bo doprowadzisz do godziny śmierci naszej, amen. Druga z rzędu „ósemka” dla warszawskiej szpadzistki to bardzo dobry wynik, ale w Londynie aż się będzie prosić o medal. Ewa Nelip zanotowała awans o jedno miejsce, co mieści się w granicach szermierczego błędu statystycznego, a okrutny los sprawił, że spowodowała regres w wyniku Małgorzaty Berezy. Pokonała swoją koleżankę z reprezentacji, która rok temu była 14, a na słonecznej Sycylii dopiero 39. Małgorzata Stroka może mówić o pechu. Już w pierwszej walce trafiła na późniejszą medalistkę – Ancę Maroiu. Do wyeliminowania Rumunki zabrakło niewiele, ale jednak zabrakło. A skoro już jesteśmy przy mieszkankach Transylwanii, to trzeba przyznać, że, mimo porażki z Chinkami w półfinałach, spisały się naprawdę imponująco, chociaż to zawodniczki z państwa środka grały w końcu pierwsze skrzypce. Na podium wróciła, odzyskana z odmętów czasu niczym terrakotowa armia cesarza Qin Shi, doświadczona Na Li. Zdobywała już wprawdzie medale w Hawanie (2004) i Petersburgu (2007), ale niedługo potem słuch o niej zaginął. W Katanii przypomniała o sobie aż nazbyt wyraźnie. Zwłaszcza kibicom z Polski, pokonała bowiem Magdalenę Piekarską. Doprawdy mogła sobie darować...
U panów, tak jak i u pań, próżno by się doszukiwać wśród ćwierćfinalistów jakiegoś nazwiska, które zaistniało na tym etapie w Paryżu, gdyby nie Nikołaj Nowosjołow. Estoński mistrz nie obronił tytułu, ale pokazał dobrą formę, jak i nienaganne maniery. W jednym ze pojedynków, walcząc w zwarciu, zapalił swoją lampę, ale to samo zrobił przeciwnik . Sędzia bez namysłu zaliczył „dubel”, ale stary mistrz natychmiast przyznał, że trafił się sam w nogę. I punkt zaliczono tylko jego rywalowi. Fantastyczna postawa, godna tak znamienitego szermierza. Mistrzostwo wywalczył jednak kto inny, a mianowicie Paolo Pizzo z Włoch. Odzyskał dla swojego kraju szpadowy tytuł po dziesięciu latach. Było to dla gospodarzy miłą odmianą, bo gdy w 2001 roku tytuł zdobywał pajacujący nieco na planszy Paolo Milanoli, upływało już 46 lat posuchy. Drugie miejsce dla Basa Verwijlena, który w czołówce światowej bawi już od lat, ale w tym sezonie bawi się naprawdę wyśmienicie. Można jednak domniemywać, że kolor srebrny mu się już znudził i na igrzyskach flamandczyk będzie celował wyżej. Najniższym stopniem podium podzielili się Szwajcar i Koreańczyk.

O Polakach można napisać mniej więcej tyle co o szablistkach, choć, patrząc na miejsca, wypadli lepiej niż w Paryżu. Każdy poprawił swoje osiągnięcie sprzed roku, ale ogólny obraz nie zmienił się dużo. Znowu najlepszy był Radosław Zawrotniak, a Tomasz Motyka znowu nie zakwalifikował się do turnieju głównego. Pomiędzy nimi uplasowali się: mistrz Polski, Robert Andrzejuk (znaczna poprawa) i debiutant na MŚ Piotr Kruczek (pierwsze koty za płoty, chociaż było blisko dużo lepszego rezultatu).

Powrót włoskich Jedi
Reprezentanci Italii nie skaczą wprawdzie szczególnie wysoko, nie mają umiejętności telekinetycznych i nie potrafią porazić przeciwników błyskawicą (chociaż kto wie?), ale czasem wydaje się, że udaje im się przenikać do umysłów rywali i sprawiać, że Ci wychodzą na planszę przegrani. Po istnej masakrze włoskich florecistów w Paryżu (żadnego nie było w ósemce!), zarówno w Sheffield jak i w Katanii nastąpiła swoista vendetta. Mistrz Europy Giorgio Avola ustąpił tym razem swoim kolegom, a złoto, wywalczył Andrea Cassara. Pomiędzy nich wcisnął się jeszcze Valerio Aspromonte i kibice z pełnym przekonaniem mogli krzyczeć tego dnia „forza Italia!”. Czwarty zawodnik na podium – Victor Sintes i jego cichutkie „vive la France!” nie miały tego dnia żadnej szansy zabrzmieć donośniej, co skutecznie pokazał mu Cassara w półfinale, gromiąc Francuza 15:5. Wniosek? Wysoki Włoch zobaczył, że w turnieju nie startuje Tomasz Ciepły i poczuł się nagle bezkarny.

Również dużo lepiej niż w Paryżu zaprezentowali się we Włoszech Polacy. W komplecie awansowali do turnieju głównego, ale tam nie zwojowali zbyt wiele. Co prawda Paweł Kawiecki już drugi raz z rzędu w turnieju mistrzowskim pokonał Richarda Kruse’a, a Leszek Rajski odprawił zdecydowanie wyżej rozstawionego Milesa Chamleya-Watsona, ale to było wszystko, co pokazali tego dnia polscy floreciści. Radosław Glonek, który nadal nie może powrócić do wielkiej formy, przegrał nieznacznie z Grekiem Kontochristopoulosem, a Marcin Zawada nie dał sobie rady rewelacji poprzednich mistrzostw (8 miejsce), Rościsławowi Hercykowi z Ukrainy. W ósemce mieliśmy jednak polski akcent, bo przebojem wdarł się do niej Alaaeldin Mohamed El Sayed Aboulkassem, podopieczny trenera Pawła Kantorskiego. Serdeczne gratulacje dla pana trenera i dla samego Alaeldina, któremu gratulujemy również (lekko spóźnieni) narodzin dziecka.

Drużynówki własnymi ścieżkami chadzają
Jako się rzekło na początku, hegemonami sycylijskich mistrzostw zostali gospodarze. Patrząc jednak na wyniki turniejów drużynowych, można zaryzykować kontrowersyjną tezę, że będąc największymi zwycięzcami, zostali jednocześnie największymi przegranymi. Otóż co się stało. Na sześć konkurencji drużynowych Włosi wywalczyli trzy medale i ani jednego złota. Największą porażką był występ drużyn męskich, z których żadna nie przebiła się do finału, a jedyny medal wywalczyli szabliści. W szpadzie swoją hiperdominację podtrzymali Francuzi. Trójkolorowi wywalczyli ósmy światowy tytuł z rzędu, a dziewiąty od 2001 roku. Na podium zaszła jedna zmiana: Amerykanów, sensację poprzedniego czempionatu, zastąpili Szwajcarzy. Ich zwycięstwo nad Koreą w meczu o brązowy medal skończyło się wynikiem, który równie dobrze mógłby paść w dowolnej walce indywidualnej. Nic dziwnego. Potomkowie Helwetów zastosowali swoją narodową taktykę i postawili na neutralność. Pięć spośród dziewięciu walk kończyły się wynikiem 0:0, bo sędzia przerywał pojedynki ze względu na pasywną postawę zawodników. Ostateczny wynik brzmiał 15:14, a osiągnięcie go było bez wątpienia wyczynem imponującym.

W szabli nie ma takich problemów, bo szabliści to ludzie szczęśliwi – czasu nie liczą. Najszczęśliwsi, tak jak rok temu, okazali się Rosjanie, którzy przez całą tabelę turniejową przeszli w raczej spacerowym tempie i złoto wzięli jak swoje. W finale nie zagrozili im sensacyjni Białorusini, którzy rozprawili się wcześniej z drużyną gospodarzy w bardzo dramatycznych okolicznościach, nadrabiając dwunastopunktową stratę. Włosi alibi mają. To znani kobieciarze, a przecież dziewczyny lubią brąz.

Ileż to razy zdarzało się w historii, że reprezentacja danego kraju zdobywała trzy medale indywidualnie, a potem nie stawała na najwyższym stopniu podium w turnieju drużynowym. No to zdarzyło się po raz kolejny. Trener Stefano Cerioni ma zbyt kunsztowną fryzurę, żeby rwać sobie włosy z głowy, ale nikt by się nie zdziwił gdyby uszczknął coś z łepetyn swoich florecistów. Siódme miejsce to nie był na pewno nawet plan minimum. O dramatycznym przebiegu finału napisaliśmy dosyć dokładnie i uspakajamy wszystkich – nie będziemy się powtarzać. Co Sintes zepsuł Le Pechoux naprawił, ale i tak najlepszy był Lei. Koniec. Brąz dla Niemców.

We florecie kobiet finał również był pasjonujący. Miał to być mecz dwóch liderek: Aidy Szanajewej i Valentiny Vezzali. W rezultacie obydwie panie walczyły bardzo kiepsko (Vezzali momentami beznadziejnie). Na nieszczęście dla Włochów trener Rosjanek przewidział taki obrót sprawy i do ostatniej walki wystawił Larisę Korobiejnikową, która na dziewięć sekund przed końcem regulaminowego czasu walki zapewniła sobie i koleżankom złoty medal. Trzecie miejsce z Paryża utrzymały Koreanki.

Decydujący o mistrzostwie mecz w szpadzie żeńskiej też trzymał w napięciu, bo broniące tytułu Rumunki zwyciężyły Chinki dopiero po dogrywce. Skład tego finału nie był żadnym zaskoczeniem, bo przecież tylko te nacje zdobywały medale w turnieju indywidualnym. Na podium dołączyły do nich jeszcze Włoszki.

W szabli podwójnie koronowaną królową została Zofia I Wielka. Po zwycięstwie indywidualnym poprowadziła „sborną” do złota drużynowego. W ten sposób Rosja zdobyła trzy z czterech tytułów szablowych. Próbowały zepsuć tę statystykę Ukrainki, ale nadaremno. Finał pocieszenia i brązowy medal dla Amerykanek, które męczyły się niemiłosiernie z rewelacją tego dnia – Azerkami. Szablistki znad Morza Kaspijskiego pokonały wcześniej Chinki i Francuzki, przypominając, że Azerbejdżan był w momencie narodzin tej młodej dyscypliny potęgą światową.

Z ziemi włoskiej do Polski
Mistrzostwom świata, które odbywają się na niecały rok przed igrzyskami olimpijskim, zawsze towarzyszy dodatkowy dreszczyk emocji. Walczy się nie tylko o tytuły, ale też o drogocenne punkty. Nie inaczej było w przypadku polskich szermierzy, którzy po pięciu latach bardzo przyjemnej dla nas przerwy ponownie wrócili do domu bez medali. Pechowa jest dla nich włoska ziemia, bo w 2006 roku mistrzostwa odbywały się w Turynie. Zarówno wtedy jak i teraz Polacy mieli swoje szanse na podium, ale żadna nie została wykorzystana. Również w turniejach drużynowych. Wiązaliśmy z nimi spore nadzieje, ale pozostały one niespełnione. Najbliżej „pudła” były florecistki. Podium uciekło w dogrywce, po zaciętej walce z Koreankami, z którymi w Paryżu Polki wygrały w półfinale. Przez cały dzień bardzo dobrze walczyła Sylwia Gruchała i zdaje się (niestety wkradający się gdzieniegdzie chaos w statystykach nie pozwala na pełną weryfikację), że do walki z Huyn Hee Nam nie przegrała żadnego pojedynku. Ten ostatni rozpoczęła od prowadzenia 2:0, a skończyła na 2:3 i czwartym miejscu. Pewnie oddałaby zwycięstwo nad Valentiną Vezzali w meczu z Włoszkami za to jedno trafienie na koniec barażu o brąz. Z dobrych wiadomości – Polki mają duże szanse na olimpijską nominację, ale przed nimi dużo walki żeby utrzymać wysoką pozycję w rankingu.

Podobnie jak ich koleżanki, tak i floreciści zajęli czwarte miejsce. Medal co prawda nie był tak blisko, bo mecz z Niemcami przegrali wyraźnie, ale sam awans do czwórki i pokonanie USA oraz Japonii to naprawdę bardzo dobry wynik. W tym sezonie floreciści ani razu nie weszli przecież nawet do ćwierćfinału pucharu świata. W ich przypadku walka o igrzyska będzie bardzo trudna, zacięta i będzie trwać do samego końca. Już nie możemy się doczekać!

„Gang Kosmana” zadanie ma chyba dość jasno sprecyzowane: co najmniej wyprzedzić Niemki i nie dać się doścignąć Francuzkom. Wbrew pozorom szpadzistki nie znajdują się między młotem a kowadłem, ale po prawdzie nie jest to też najbardziej komfortowe położenie. W Katanii zarobiły wprawdzie trochę punktów, ale zdecydowanie więcej by zyskały, wygrywając z Rumunkami. Jednak łatwo się mówi, a zwyciężyć najlepszą drużynę na świecie trzeba na planszy. I było blisko, ale ta Branza... Szkoda na nią słów.

Szpadziści nie dostali od MKOl szansy na obronę medalu z Pekinu, więc pozostała im walka o nominacje indywidualne. Zarówno Tomasz Motyka jak i Radosław Zawrotniak nie są bez szans na takowe, ale będzie im raczej ciężej niż lżej. W drużynowym turnieju w Katanii łatwego życia nie mieli, bo przecież Holendrzy do „ogórków” nie należą, a Włosi to rywal z najwyższej półki. Z kolei zwycięstwem nad USA nasi zawodnicy udowodnili, że i z takimi potrafią wygrywać... Ot i cała szermierka, którą trudno zamknąć w wymiernych parametrach.

Szablistki podzieliły los szpadzistów jeśli chodzi o igrzyska, ale awansu do londyńskiego turnieju są zdecydowanie bliżej, a gdyby w jakiś magiczny sposób przyznano nagle dodatkowy komplet medali dla szermierki, też nie były by bez szans na kwalifikację drużynową. Szóste miejsce przed rokiem, piąte na Sycylii, szóste w rankingu FIE. Trener Molatta i jego team to solidna firma. Co prawda przespany początek meczu z Ukrainą przekreślił szanse na medal, ale końcówka pokazała, że brakuje do niego mniej niż się wydaje.

Jeśli chodzi o drużynę szablistów.... Ach tak, przecież nie wystartowała. Swoją drogą to ciekawe. W polskiej szabli męskiej źle się dzieje i wiadomo to nie od dziś. Polacy spadają coraz niżej w rankingu. Nie ma wątpliwości, że chciało by się tę pozycję poprawić, żeby na turniejach Pucharu Świata być lepiej rozstawionym i walczyć z łatwiejszymi przeciwnikami, by móc zdobywać kolejne punkty etc. Na MŚ punktów można zdobyć zdecydowanie najwięcej, nawet za przeciętny występ. Tymczasem zdecydowano się nie wystawiać drużyny, „dzięki” czemu wyprzedził nas w rankingu Iran. To mogło się oczywiście zdarzyć, przy pesymistycznym scenariuszu, ale stało by się po walce, a nie walkowerem. Poza tym mistrzostwa świata to impreza w pełnym tego słowa znaczeniu. To szermiercze święto. Kto żyw, ten jedzie. Kongo i Wybrzeże Kości Słoniowej wystawiły drużyny. Zaznaczyły swoją obecność. Polska, na ten jeden dzień została wymazana z szablowej mapy świata. Wydaje mi się, że to gorsze niż porażka z najniżej notowanym rywalem.

Marek Malanowski



IGRZYSKA OLIMPIJSKIE 2008-2016
MISTRZOSTWA ŚWIATA 2003-2014
MISTRZOSTWA ŚWIATA U17 i U20 2003-2012
MISTRZOSTWA EUROPY 2003-2015
MISTRZOSTWA EUROPY U23 2008-2014
MISTRZOSTWA EUROPY U17 i U20 2003-2012
MISTRZOSTWA EUROPY U17 2007-2011
MISTRZOSTWA POLSKI 2004-2012
MISTRZOSTWA POLSKI U23 2009-2012
MISTRZOSTWA POLSKI U20 2004-2012
MISTRZOSTWA POLSKI U17 OOM 2004-2012
MISTRZOSTWA POLSKI U15 OOM 2003-2008
MISTRZOSTWA POLSKI U14 2011-2012
UNIWERSJADY 2009, 2011, 2013, 2015
Angielski     Francuski     Niemiecki     Polski     Rosyjski     Włoski